Moje ostatnie przykazanie. Przykazanie wiążące poniekąd wszystko to, co do tej pory już napisałem. Czy najważniejsze? Raczej nie. Wydaje mi się, że żadne z tych przykazań nie jest ważniejsze od innych. Co prawda powoli świadomość motocyklistów się zmieniła na przestrzeni ostatnich lat. Jednak wciąż na drodze można spotkać osoby jadące na motocyklu, które odbiegają swoim zachowaniem od tego przykazania. Osoby jadące na motocyklu, a nie motocykliści. Osoby które łamią to dziesiąte przykazanie, szczególnie nie zasługują na miano nazywania ich motocyklistami.

Zacznijmy jednak od tego do czego służy motocykl? Po co został stworzony? Jaki jest jego cel? Dokąd zmierzamy? Kim jesteśmy? No dobra trochę się zagalopowałem. Ale jednak.

Z ewolucyjnego punktu widzenia, nie da się ukryć, że motocykl był pierwszy. W sensie przed samochodami. Motocykl był rozwinięciem jednego z pierwszych środków transportu rozwijanego przez ludzkość czyli roweru. Za pierwszy motocykl na świecie uznaje się konstrukcję panów Daimlera i Maybacha z roku 1885. Tak, tak, tych samych panów, którzy potem rozwijali Mercedesa i Maybacha właśnie. Co prawda samochód osobowy jako środek transportu nie pojawił się dużo później, ponieważ pierwsza konstrukcja uważana za samochód pojawiła się na drogach zaledwie po 12 miesiącach w 1886 roku.

I choć możemy się jedynie domyślać jakie były zamysły twórców motocykla, to raczej oczywistym jest, że pierwsze motocykle były tylko i wyłącznie kwestią udoskonalenia roweru. Czyli dołożenie silnika spalinowego do znanej już wszystkim wtedy konstrukcji.

Rower w tamtych czasach był stosunkowo tani, pozwalał się przemieszczać od punktu do punktu, ale jako środek transportu nie był w stanie wyprzeć z rynku wozów, bryczek, dorożek. Miał przecież swoje wady. Padało na głowę, nie dało się zabrać ani pasażerów ani towarów, a dłuższa podróż była niewygodna i męcząca. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę ówczesny stan dróg.

Dlaczego w takim razie powstał? Bo mógł. Bo był naturalnym etapem rozwoju roweru i nic więcej. Zapewne żadnemu z ówczesnych twórców nie przyświecały wzniosłe idee. Co prawda od samego początku starano się wykorzystywać motocykle w niektórych obszarach życia człowieka czy to na polu walki czy w dostarczaniu informacji jako środek szybki, tani, lekki i zajmujący mało miejsca. Jednak to nie motocykle wyznaczały kolejne etapy rozwoju motoryzacji.

Skoro udało Wam się już przebrnąć przez ten przydługi sprzęt, to przejdę do meritum. Postawię, wydaje mi się, odważną ale słuszną tezę. Celem motocykla od samego początku było dawanie ludziom radości, przyjemności, relaksu. Motocykliści zawsze postrzegani byli jako Ci wyjątkowi, lepsi, odważniejsi, fajniejsi.

Ale czy faktycznie tak jest? Czy jako motocykliści jesteśmy lepsi? Ważniejsi? Wyjątkowi? Czy mamy jakieś inne prawa od pozostałych uczestników ruchu drogowego? Oczywiście….. że absolutnie nie! Pomimo tego, że tak chcemy być postrzegani, że na takich się czasem kreujemy, no bo przecież jednak nie każdy odważy się kierować motocyklem, to nie jesteśmy wyjęci spod prawa, nie przysługują nam żadne dodatkowe przywileje.

Ale dlaczego o tym piszę? Bo wielu osobom wciąż wydaje się, że mają prawo do osiągania absurdalnych prędkości na drodze, do traktowania serii zakrętów jak tor sportowy. Bo wiele osób siedzących na jednośladach uważa, że inni uczestnicy ruchu drogowego mają obowiązek zrobić im miejsce choćby i wjeżdżając na krawężniki.

Więc wyjaśnijmy sobie kilka kwestii! Raz na zawsze i kategorycznie! Droga publiczna to nie tor wyścigowy! Obowiązują nas ograniczenia prędkości oraz przepisy ruchu drogowego. Droga publiczna jak sama nazwa wskazuje jest dla wszystkich a nie garstki oszołomów narażających swoje, a co gorsza innych życie. Nigdy nie zrozumiem tego, że ktoś potrafi wydać 30-40-60 tysięcy na motocykl, dodatkowe 10 tysięcy na strój a tak wielkim problemem jest wydanie 1000 pln na Track Day na profesjonalnym torze. No tak, ale trzeba leczyć swoje kompleksy dowartościowując się wśród garstki małolatów stojących przy drodze, a na torze mogłoby się okazać, że jednak król jest goły i nie starcza już umiejętności. Ale zapytam jeszcze raz, czy własna ambicja jest ważniejsza od cudzego życia?

Niejednokrotnie słyszałem zdanie które powoduje u mnie uśmiech politowania. „Ja jeżdżę szybko, ale bezpiecznie”. Słyszeliście kiedyś ten tekst? Jedna z większych bzdur jakie można sobie wymyśleć. Pokrętna i sprzeczna z logiką próba argumentowania własnej głupoty. W ruchu drogowym te dwa stwierdzenia są sprzeczne. Nie da się ich ze sobą w żaden sposób pogodzić. Określona przepisami dozwolona prędkość jest jedynie próbą znalezienia środka między ryzykiem i dopuszczalnymi obrażeniami a koniecznością poruszania się. Każdy wzrost prędkości niesie za sobą wzrost ryzyka i potencjalnych obrażeń a nawet śmierci. Ci, którzy brali udział w moich zajęciach podczas kursu na prawo jazdy,  na pewno pamiętają moje słowa: Możecie być niesamowitymi kierowcami, mieć ponad przeciętny refleks. Schodzić w zakręcie niżej niż Marc Marques, panować nad motocyklem lepiej niż Valentino Rossi a i tak weźmiecie udział w wypadku. Ponieważ nigdy ale to absolutnie nigdy na drodze publicznej nie kontrolujecie wszystkiego. Nie macie wpływu na innych uczestników ruchu drogowego, na pieszych, na piasek, dziury czy plamy oleju. Im większa prędkość tym większy bałagan!

Kolejny z absurdów.

Zmuszanie kierowców samochodów do ustępowania nam miejsca. Mało rzeczy w życiu mnie tak wkurza jak słuchanie wycia motocykla do odcinki w korku. To, że możemy omijać stojące w korku pojazdy (oczywiście z pewnymi ograniczeniami) wcale nie oznacza, że ktoś musi nam zrobić miejsce. To, że coraz więcej osób jeździ na motocyklach i ma świadomość i umiejętność rozglądania się jadąc samochodem, wcale nie oznacza, że każdy kierowca samochodu tak ma. A to, że ktoś nam zrobi w korku miejsce to powód do tego, żeby mu podziękować przez podniesienie ręki lub kiwnięcie głową. Jednak wcale tego robić nie musiał. Żaden przepis go do tego nie zobowiązuje. To jest jego wola, jego uprzejmość ale nigdy obowiązek. Być może ktoś nie zauważył, nie usłyszał, ale być może nie ma gdzie zjechać i się ruszyć a być może najzwyczajniej w świecie nie chce mu się tego robić. Ma do tego prawo. Ale my NIE MAMY prawa wymuszać na nim takiego zachowania. Kręcenie silników do odcinki w korku, nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu, to chamstwo i prostactwo. Kiedyś usłyszałem bardzo mądre zdanie: „Nie pcham się tam gdzie nie ma miejsca, nie zmuszam nikogo do robienia mi miejsca. Jadąc na motocyklu, na następnych światłach i tak będę pierwszy”

Bardzo podobną sytuacja ma miejsce na drogach poza obszarami zabudowanymi, gdzie często widzi się osobę jadącą na motocyklu próbującą wymusić na kierowcy samochodu zjechanie na pobocze i przepuszczenie go. Trzymanie się na zderzaku, błyskanie jak to powiedział mi kiedyś kursant „poganiaczem” czyli światłem ostrzegawczym, wywieranie presji na innych uczestnikach ruchu drogowego. Dlaczego uważamy, że jadąc motocyklem należy nam się więcej? Sam fakt jazdy jednośladem nie sprawa, że jesteśmy na drodze uprzywilejowani.

O agresji drogowej motocyklistów, może napiszę kiedyś osobny artykuł. Bo też byłoby o czym pisać.

Wymieniłem dwa największe wg mnie problemy, ale przecież możemy do tego dodać całą listę rzeczy i zachowań sprzecznych z przepisami, które występują tylko wśród osób jeżdżących na motocyklach. Zaginanie/zaklejanie tablicy rejestracyjnej, przelotowe ryczące tłumiki bez jakiejkolwiek homologacji, maciupkie kierunkowskazy z jedną diodą LED, jazda na światłach drogowych, nie używanie kierunkowskazów, jazda po chodniku. A to dopiero początek. Z niezrozumiałych dla mnie powodów, wszystko to wydaje się niektórym jako normalne, jako kolejny etap rozwoju „prawdziwego motocyklisty”. Że tym prawdziwym motocyklistą będą tylko wtedy, gdy będą walczyli z opresyjnym systemem, który się na nich uwziął. Przepisy są dla frajerów, dla baranów którzy muszą się stosować do zakazów. A my jesteś ponad to, nas przepisy nie obowiązują. Tylko tak będę mógł zaimponować kolegom, tylko tak zyskam prestiż i uznanie na dzielni.

A może najwyższy czas zmienić kolegów? Może najwyższy czas oderwać się od tego ograniczonego umysłowo towarzystwa i żyć swoim życiem? Może być przykładem dla swojego dziecka i rodziny, że jazda motocyklem to wspaniała przygoda dostarczająca przyjemności, wspomnień, a nie walką na śmierć i życie. Może warto pomyśleć, o czyje uznanie i szacunek faktycznie powinniśmy zabiegać? Może warto dopuścić do siebie myśl, że prawdziwymi herosami stajemy się tylko wtedy gdy inni uczestnicy ruchu drogowego przestają się nas bać a zaczynają doceniać i współpracować?

Niestety powyższe zachowania odbijają się zazwyczaj nie na tych o których pisałem, ale na pozostałych motocyklistach. Kierowca samochodu raz źle potraktowany będzie się odgrywał na innych. Sami dobrze wicie, że opinia o motocyklistach jest zła. Całe rzesze motocyklistów są posądzane o najgorsze zachowania przez bandę debili.

Niejednokrotnie w czasie rozmowy, gdy przyznałem się, że jeżdżę na motocyklu słyszałem, że motocykliści to, że motocykliści tamto, że dawcy itd. itd. I za każdym razem tłumaczę cierpliwie i proszę, aby nie wrzucać do jednego worka wszystkich, aby nie nazywać motocyklistami osób zachowujących się w ten sposób. Że prawdziwy motocyklista to osoba życzliwa, rozważna, świadoma, dbająca o swoje bezpieczeństwo.

Natura ludzka jest dziwna, i niejednokrotnie wydaje nam się, że z jakiegoś powodu na drodze tylko nam się spieszy, tylko my jesteśmy ważni, tylko nas nie dotyczą pewne przepisy i że to wszyscy dookoła są głupi i się nie znają. Ale motocykl to nie narzędzie, a droga publiczna to nie miejsce do leczenia swoich kompleksów i udowadniania komukolwiek czegokolwiek.

Motocykl ma być dla nas narzędziem a droga publiczna miejscem do czerpania radości z życia. Cieszenia się jazdą, zapachami, zakrętami, towarzystwem innych osób podzielających naszą pasję.

Jazda motocyklem nie może być walką o życie, o przetrwanie.

I być może jestem niepoprawnym naiwnym optymistą, ale naprawdę wierzę w to, że „karma wraca”. Że jeśli jako motocykliści będziemy uprzejmi i będziemy wzorami do naśladowania na drodze to inny kierowcy będą nas lepiej traktowali oraz chętniej będą nam robili miejsce.

Wiem, że w tym artykule użyłem mocnych słów, i pewnie obraziłem część osób. Ale nie wstydzę się tego, nie żałuję i nie zamierzam nikogo przepraszać. Bo krew mnie zalewa gdy pomyślę, że cała moja praca u podstaw, szkolenie młodych kierowców, propagowanie bezpiecznych zachowań, budowanie wizerunku motocyklisty jako uczestnika ruchu drogowego wiedzącego więcej, umiejącego więcej rozsądnego człowieka, idą się paść przez kolejnego kretyna, który musi sobie zrekompensować braki między nogami albo uszami.

Nie bądźcie tacy. Cieszcie się życiem, szanujcie życie swoje i innych. Dbajcie o bezpieczeństwo swoje i innych. Myślcie.

LwG

Grzegorz Urso Branco Fita

5/5 - (11 {opini})