Wycieczki i wyjazdy

MOTOWRZESIEŃ – 2020

Minął tydzień. Emocje już opadły. Rachunek sumienia zrobiony. Film się tworzy. Wreszcie jest chwila aby usiąść i podsumować nasz ostatnio wyjazd, czyli MotoWrzesnień. Zanim przejdziemy do szczegółów, kilka słów wstępu. Od 4 lat organizujemy MotoMajówkę z MotoOES.

Tworząc to cykliczne wydarzenie, przyświecały nam proste cele. Zintegrować naszych kursantów oraz przekazać im wiedzę oraz dać możliwość przećwiczenia tego wszystkiego czego siłą rzeczy po prostu w trakcie kursu nie da się zrobić. Dodatkowo, każdy wyjazd miał być inną trasą i w inne miejsce. Gdy tak usiedliśmy i zaczęliśmy planować trasy, szybko okazało się, że mamy przygotowanych tras na 20 lat w przód. Trzeba było coś z tym zrobić. I tak powstał pomysł, aby zrobić drugi wyjazd w roku. Skoro MotoMajówka miała teoretycznie rozpoczynać sezon, to logicznym było, że potrzebujemy też wyjazdu wstępnie zamykającego sezon. Tym samym zorganizowaliśmy MotoWrzesień.

3 września 2020

Plan jest prosty, skoro nie udało nam się w maju przejechać w pełni ostatniej trasy, to spróbujemy drugi raz. Przed nami 360 km trasy nr 4. Trasa jest długa, kręta i będzie nas prowadzić drogami, na których nie będzie się raczej dało rozwinąć większej prędkości. Dlatego koniecznym jest wyjazd wcześniej rano, zwłaszcza że o tej porze roku zmrok już zapada wcześnie. Ruszamy równo o 8 rano i na nikogo nie czekamy. Do tego robimy całą trasę i wracamy przed zmrokiem do domu. Woody Allen powiedział kiedyś: „Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość”. Także tego…

4 września 2020

Piszemy ostatnie podsumowania, wskazówki i informacje dla uczestników. Sprawdzamy pogodę. Wychodzi na to, że idealnie wstrzelimy się w okienko pogodowe. Ma być sucho i bardzo ciepło. Do tego ostatnie rozmowy z niektórymi uczestnikami wyjazdu. I właśnie te rozmowy, tego dnia, uświadamiają nam jak bardzo potrzebne są te wyjazdy i wiemy już że tak długo jak to tylko będzie możliwe będziemy kontynuowali organizację wypadów. Pojawiają się proste pytania o sprawy, nad którymi osoby dłużej jeżdżące w ogóle się nie zastanawiają. Gdy ktoś jeździ na motocyklu trzeci, siódmy, dziesiąty sezon to jednodniowa wycieczka o długości Kraków – Warszawa nie jest niczym nadzwyczajnym. Po prostu ubieramy się jak zwykle, bierzemy to co zwykle i po prostu jedziemy. I zapominamy, że gdy odebraliśmy swój pierwszy „plastik” w wydziale komunikacji to mieliśmy głowę pełną tych samych pytań. Czy sobie poradzę? Czy dam sobie radę na moim motocyklu? Czy nie będę przeszkadzał innym? Czy jestem odpowiednio ubrany? Czy nie będę innych spowalniał? Czy nadążę? Czy nie będą na mnie źli jeśli sobie nie poradzę? Co mam ze sobą zabrać? Jak to będzie wyglądało? Czy będę musiał ich gonić?

Nikt mi nie powie, że przynajmniej jedno z tych pytań nigdy nie pojawiło się w jego głowie, gdy zaczynał przygodę z jednośladami. My już wiemy, że ten wyjazd będzie inny niż wcześniejsze. Że wreszcie zaczyna się dziać magia i ten wyjazd będzie tym, czym miał być od samego początku.

Ale cofnijmy się jeszcze trochę w historii.

Pierwsza MotoMajówka – „dookoła Tatr”– nie pojechał żaden absolwent MotoOES, tylko nasi przyjaciele.

Druga MotoMajówka – „Szlakiem Orlich Gniazd” – pojechaliśmy sami.

Trzecia MotoMajówka – „Ziemia Sądecka i Pogórze Wiśnickie” – cztery maszyny, a wśród nich pierwszy absolwent Bartek.

Czwarta MotoMajówka – „Śląsk Cieszyński” – cztery maszyny, w tym dwóch absolwentów Bartek i Grzegorz.

Pierwszy MotoWrzesień – „Śląsk Cieszyński” – ile pojedzie? To pytanie nie daje nam w nocy spać. Wiemy na pewno o dwóch maszynach naszych absolwentów. Po cichu liczymy na cztery do szczęściu. Ale to co zastaliśmy na placu w dniu wyjazdu, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania….

5 września 2020

Po przyjeździe na plac, już wiemy, że to będzie epicki wyjazd. Co prawda, niektórzy zaspali i dopiero jadą, ale już wiem, że w sumie pojedzie jedenaście maszyn. JEDENAŚCIE!!! Szaleństwo. Ciężko mi ukryć radość i ekscytację. W sumie jedenaście maszyn, wśród których pojedzie aż czterech naszych absolwentów. Powoli w głowie zaczynam widzieć jak piękną kolumnę wreszcie stworzymy. Z drugiej strony, nie będę ukrywał, obleciał mnie lekki strach. 11 maszyn to aż 10 osób za które muszę wziąć odpowiedzialność. W dodatku w większości to osoby które nigdy nie jechały ani w trasę ani tym bardziej w zorganizowanej grupie. Muszę brać większą poprawkę na prędkość, postoje, skrzyżowania, włączanie się do ruchu, itd. itd. Ale cóż, słowo się rzekło, kobyłka u płota. Nikt nie powiedział, że podczas wyjazdu szkoleniowego tylko uczestnicy mają się uczyć. Dla mnie jako organizatora to również niezastąpiona lekcja.

A propos. Wspomniałem, że to miał być wyjazd szkoleniowy. Bo jak już pisałem na wstępie, takie mają być te wyjazdy. Skoro biorę od kogoś pieniądze za to, że mam go nauczyć jeździć motocyklem to chcę go nauczyć jak najwięcej, żeby potem był bezpieczny. Dlatego przez cały czas tego wyjazdu będą poruszane różne kwestie.

Zaczynamy od krótkiej odprawy. Omawiam gdzie jedziemy, jaki jest plan i czego oczekuję. Omawiam bardzo szczegółowo wszystkie zasady jazdy w grupie, zachowanie, kwestie bezpieczeństwa. I tutaj pojawiają się również dwa zadania dla uczestników, na które mają zwrócić szczególnie uwagę podczas pierwszego etapu podróży. Właściwa pozycja na motocyklu oraz pilnowanie szyku w grupie.

Każdy uczestnik (prawie) dostaje naszą kursową kamizelkę (ale już ze zdjętą „eLką”) i ruszamy. Jest godzina 8.30. Kierunek Lanckorona. Jedziemy Zakopianką. Nie spieszymy się. Daję wszystkim czas aby dotarło do nich to o czym rozmawialiśmy na placu, aby mogli znaleźć swoją pozycję i swoje miejsce w grupie. W ciągu kilkunastu pierwszych kilometrów, grupa świeżaków robi coś, co będzie mnie napawało dumą do samego końca tego dnia. Osoby, które nigdy nie jechały w grupie potrafią bardzo szybko się dostosować i do końca wyjazdu każdy rzut oka w lusterko przyprawia mnie o wielki uśmiech. Mamy piękną kolumnę. Dwa rzędy motocyklistów, trzymających odstępy i stosujących się do zasad.

Dojeżdżamy do Lanckorony. Zaczyna do mnie docierać co się właściwie dzieje, zaczynam trzeźwiej myśleć i od razu przypominam sobie, że……. z tego wszystkiego zostawiłem na placu otwarty na oścież garaż z kluczami w drzwiach. Na szczęście Robert przychodził do pracy pół godziny później. No trudno. Krótki postój, szybkie podsumowanie, poprawienie kilku rzeczy i lecimy dalej.

Wadowice. Pierwszy dłuższy postój. Trzeba coś zjeść, dotankować niektóre maszyny i co najważniejsze zrobić wprowadzenie teoretyczne do tego co nas czeka. Przed nami Przełęcz Kocierska. Kilkanaście bardzo fajnych zakrętów. Dlatego tłumaczymy sobie pozycję na motocyklu, sposób skręcania, odstępy od siebie, zasady bezpieczeństwa. Przecież zakręty to jest właśnie to po co jeździ się motocyklem.

Najpierw jednak trzeba pokonać korki i remonty w Andrychowie, ale potem…. potem to już tylko czysta przyjemność. Dobry asfalt, niewielki ruch na drodze i nie wiedzieć kiedy przełęcz mamy za sobą. Teraz kierunek Szczyrk. Po drodze znowu korki i kolejne skrzyżowania. Ale pokonywanie tych ostatnich idzie nam coraz płynniej i lepiej. Przed Szczyrkiem kolejny krótki postój i szybka analiza sytuacji. W planach mieliśmy wyjazd kolejką linową na Czantorię, ale tempo jazdy nam spadło. Dlatego trzeba będzie zrezygnować z tej atrakcji. Ustalamy na którą godzinę szukamy obiadu i ruszamy dalej. Przed nami Przełęcz Salmopolska. Jedna z najbardziej znanych wśród polskich motocyklistów. Przechodzimy w szyk pojedynczy, rozciągamy peleton i każdy na własną rękę będzie się starał pokonać zakręty mając w głowie wszystko to o czym rozmawialiśmy na postojach. Niestety ruch tutaj jest większy, pojawia się większa ilość samochodów a do tego pierwsza część drogi przez przełęcz ma fatalny asfalt. Trudno, trzeba zagryźć zęby i postarać się wycisnąć z tych zakrętów tak dużo jak tylko będzie się dało. Przelatuję przez przełęcz pierwszy, za mną Kamil, Magda i Justyna. Zjeżdżamy na przystanek bo coś za bardzo się rozciągnęliśmy i czekamy na resztę. W tym momencie podjeżdża do nas jakiś motocyklista i wypowiada słowa które mrożą mi krew w żyłach: „jeden z Waszych się położył”. Są to słowa których żaden organizator na świecie nigdy nie chciałby usłyszeć. Staram się myśleć szybko i trzeźwo. Nie ma teraz czasu na panikę i czarne scenariusze. Trzeba działać. Proszę tych, którzy zjechali aby poczekali na miejscu i ruszam w górę. Umówmy się, że w takim momencie przepisy raczej nie przeszkadzają w jeździe. Kierowcy samochodów jakimś szóstym zmysłem wyczuwają, że się spieszę i robią miejsce do wyprzedzania. Staram się odganiać natrętne myśli co zobaczę za następnym zakrętem. Docieram na miejsce i….. ulga. Ogromna ulga. Sytuacja opanowana. W całym zdarzeniu najbardziej ucierpiała… duma motocyklisty. Zbyszek położył MT-07 na ciasnym nawrocie w prawo w dół. Motocykl upadł i ślizgając się odrobinę zatrzymał się na pojeździe jadącym z naprzeciwka. Zbyszek cały, tylko kilka rys na bucie. Motocykl prawie cały, kilka rys na wydechu, połamana ramka tablicy rejestracyjnej i niestety złamana klamka hamulca przedniego. Kierowca samochodu, wspaniały człowiek, nie robił żadnych problemów i gdy okazało się że nic wielkiego się nie stało pojechał dalej.

Jeszcze raz sprawdzamy czy wszystko gra i trzeba wykombinować jak zwieść Yamahę bez hamulca zasadniczego z przełęczy. Jeszcze tylko żegnamy się z Tomkiem i Andrzejem, którzy postanowili wracać i ruszamy w dół. Na całe szczęście Yamaha MT-07 ma bardzo skuteczny hamulec tylny oraz bardzo mocny moment hamujący silnika więc już bez przygód dołączamy do reszty grupy. I tutaj następuje kolejny moment który bardzo mnie ucieszył. Jesteśmy grupą. Dbamy o siebie. Część zaczyna kombinować jak przywrócić hamulec, druga część zaczyna wyszukiwać informacje o najbliższych sklepach motocyklowych. Nikt nie stoi bezczynnie.

Niestety w sobotę po południu praktycznie nie da się dostać klamki hamulca do Yamahy w Wiśle. Na szczęście pokolenie wychowane na MacGyverze da sobie radę. Zbyszek z Grzegorzem dość szybko ogarnęli jak wyrzeźbić z niczego nową klamkę. Wystarczy płaski klucz, kilka trytytek i słynna srebrna taśma. Po 40 minutach motocykl jest sprawny do dalszej podróży. W tym miejscu wyciągnęliśmy jednak kilka wniosków:

  1.     Chińskie składane klamki się nie składają tylko pękają
  2.     Crashpady robią swoją robotę. Bez nich zbieralibyśmy plastiki jeszcze długo
  3.     Trasa nr 4 znowu nas pokonała i znowu nie uda się jej przejechać w całości.

Szybkie przegrupowanie szyku, Zbyszek musi jechać drugi aby miał więcej miejsca do ewentualnego zatrzymania gdyby rzeźba nie wytrzymała, i ruszamy w drogę powrotną do domu. Przez przełęcz z wiadomych przyczyn nie będziemy się pchali, więc zostaje droga przez Wisłę do Bielska i dalej do Krakowa. W Wiśle koszmarne korki. Czas leci. A my jesteśmy coraz bardziej głodni. Wiem o jednej restauracji która miała być rozważana gdyby wypalił plan A, więc kierujemy się do dolnej stacji kolejki linowej na Czantorię. Gdybyście szukali w okolicy fajnej knajpki to w zasadzie jest tylko jedna warta uwagi. Nazywa się Stacja Zero. Ceny bardziej niż przystępne, jedzenie wyśmienite, porcje ogromne. Szczerze mówiąc już baaaaardzo dawno nie zjadłem w żadnym barze czy restauracji złotych, chrupiących i nie ociekających starym olejem placków ziemniaczanych. Tutaj mi się udało. Polecam to miejsce.

Skoro już wiemy, że dalsza część trasy nie wchodzi w grę to zapada decyzja, że jedziemy kolejką na górę. Trochę relaksu i ładnych widoczków nam nie zaszkodzi. Jeszcze żegnamy Rafała, który też już musi wcześniej wracać i w pozostałe 8 osób ruszamy na górę. Po drodze jeszcze fotoradar przed stacją górną i już możemy nacieszyć nasze oczy wspaniałą panoramą. Relaks, chillout, i rozmowy o wszystkim. Generalnie wspólne trawienie i integracja na leżaczkach.

Trzeba jednak ruszać powoli w stronę domu. Wjeżdżamy na drogę S52, która ma nam pozwolić pokonać dłuższy odcinek w trochę szybszym tempie. Niestety pech nas prześladuje. Przed nami koszmarny wypadek. Droga zamknięta a cały ruch kierowany jest na lokalne drogi…. które są remontowane. Musimy nagiąć przepisy. Przechodzimy w szyk pojedynczy i drogą kropelkową czy tam żabimi skokami, przepychamy się do przodu. Niełatwa sprawa przemieścić w ten sposób 8 maszyn. Każdy wie, że większość korków dla pojedynczego motocyklisty nie stanowi problemu. Ale w takiej grupie to już wyzwanie. Część kierowców samochodów, patrzy na nas bykiem, część próbuje utrudniać przejazd. Na szczęście większość rozumie sytuację i robi nam miejsce. Gdy udaje się już przebić przez ten zator, dochodzimy do wniosku, że wybraliśmy dobrą opcję. Gdybyśmy chcieli stać razem z innymi, czekałoby nas ok 2 godzin stania lub powolnego toczenia się w pełnym słońcu wąchając spaliny.

Jeszcze jedno dotankowanie i ruszamy dalej. Kilometr za kilometrem, zakręt za zakrętem zbliżamy się do tego co nieuniknione. Do końca wycieczki. Jeszcze ostatni rzut oka w lusterko, i widok zostanie w mej pamięci na bardzo długo. Jedziemy w zakrętach w szyku pojedynczym rozciągnięci na kilkaset metrów. Piękny widok.

Na plac dojeżdżamy już po zmroku. Zmęczeni ale szczęśliwi. Przynajmniej ja. Jeszcze tylko mowa końcowa, pożegnania i rozjeżdżamy się każde w swoją stronę. Kolejna wycieczka zakończona sukcesem.

Na koniec chciałbym powtórzyć to co powiedziałem na placu, ale że nie wszyscy wrócili z nami to nie mieli okazji tego usłyszeć.

Po pierwsze, bardzo serdecznie dziękuję wszystkim za ten wyjazd. Bardzo się go obawiałem. Od czasu do czasu w takiej grupie, grupie obcych ludzi, trafia się jakaś czarna owca która kozaczy i stwarza zagrożenie dla innych. Dziękuję, że wykonywaliście polecenia i dbaliście o to aby wyjazd zakończył się bezpiecznie i dostarczył wszystkim dużo radości. Dziękuję szczególnie Tomkowi i Grzegorzowi za odpowiedzialne i bezpieczne zamykanie kolumny.

Po drugie, jestem z Was bardzo dumny. Podczas tego wyjazdu zrobiliście ogromną pracę nad sobą, nad techniką jazdy, nad zakrętami. Tą pracę widać było kilometr po kilometrze gdy nasza jazda była coraz bardziej płynna i dynamiczna.

Daliście mi olbrzymią ilość energii i motywacji do dalszej pracy i organizacji kolejnych wydarzeń. Do zobaczenia na placu lub w trasie.

LwG
Grzegorz Urso Branco Fita

oceń podstronę post